Google+

niedziela, 23 czerwca 2013

1010001 (Gigant w przedszkolu)

Roboty przemysłowe to cwane bestie. Wykorzystuje się je do produkcji praktycznie wszystkiego - od zapałek, przez płatki śniadaniowe, po ogniwa słoneczne, samochody, a nawet... roboty. Tam, gdzie konieczna jest szybkość i precyzja, a przy tym powtarzalność, roboty wyręczają ludzi ze świetnym skutkiem. O tym chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Wierzcie albo nie, ale do tej pory większość prac, nawet przy sławnych (nie jestem pewien, czy z właściwych powodów) Boeingach 787 Dreamliner, wykonują ludzie. Niemniej jednak i do samolotów dobierają się roboty. Witamy Boeinga w robotyzacyjnym przedszkolu. Klikajcie!



Cytując samych przedstawicieli Boeinga, zastosowanie robotów do produkcji jednego z najpopularniejszych odrzutowców pasażerskich na świecie, to "wynik wieloletnich przemyśleń". Zachodzę w głowę, nad czym ci państwo tak myśleli - szczególnie biorąc pod uwagę poniższe:
  • dotychczasowe tempo produkcji modelu 777 to... 7 samolotów na miesiąc. Co prawda fabryka samolotów to nie piekarnia, ale (jak wyczytałem w internetach) i tutaj popyt rośnie - szczególnie na takie maszyny jak 777 właśnie. Z drugiej jednak strony - wiecie ile samochodów produkuje tyska fabryka Fiata, w której pracuje ok. 800 robotów? Nawet 2300. W ciągu doby.
  • nawet wykonując niespiesznie te 7 maszyn w ciągu miesiąca, Boeingowi przytrafiały się przypadki, że powłoka lakiernicza skrzydeł i kadłuba nie była piękna. Nie jest to najstraszniejszy defekt, ale w przypadku maszyn tak drogich i zaawansowanych jak 777 czy jego kolega Dreamliner wygląda cokolwiek niekorzystnie. Nieco bardziej zaniepokoił mnie inny problem - czasem otwory przeznaczone do nitowania sąsiednich sekcji kadłuba... trochę się nie zgrywały i trzeba było je poprawiać.

Jakby nie było, Boeing doszedł do wniosku, że pora coś z tym zrobić. I tak oto w fabryce w Everett (USA) powstała wielka komora do malowania skrzydeł Boeinga 777. Nijak ma się ona do koncepcji reprezentowanej przez opisywanego ostatnio Mr Roam. W nowej robotowej lakierni pracują bowiem 2 roboty ABB (a niech to, nie cierpię ABB!), z których każdy posadowiony jest na własnym, dwuosiowym wysięgniku. Daje to w sumie 16 osi sterowanych numerycznie. Efekt zastosowania robotów jest piorunujący. Przy pracy ręcznej (która nie gwarantuje odpowiednio wysokiej jakości) proces malowania jednego skrzydła trwał 4-4.5 godziny. Roboty to samo skrzydło malują w... 24 minuty.  To się nazywa progres (*). Na dzień dzisiejszy roboty nie pracują jeszcze na 100% swoich możliwości, a i tak umożliwiły zwiększenie produkcji z 7 do 8.3 samolotu w ciągu miesiąca. Pełną parą ruszą w połowie lata, ale osiągów fabryki już nie poprawią - nie nadążą za nimi ludzie pracujący przy pozostałych zadaniach. Tak wyglądają roboty w akcji:



...a tak śmigają sobie "na sucho". Słychać charakterystyczny dźwięk napędów - takie filmy bawią mnie bardziej!


Poza robotami do malowania skrzydeł 777-ki, Boeing zakupił sobie jeszcze jedną zabawkę. Nie jest już tak spektakularna, ale to nadal trochę robot. Chodzi o rozwiązanie FlexTrack, które służy do wykonywania otworów pod nity łączące blachy poszycia kadłuba samolotu. Ogólnie rzecz biorąc, to precyzyjny, napędzany serwonapędami wózek objeżdżający kadłub wkoło na specjalnych szynach, z zamontowaną wiertarką. Nie ma w tym zbyt dużo polotu i fantazji, ale działa. I to całkiem nieźle - poziom tzw "braków" (czyli nieprawidłowo wykonanych elementów lub w tym przypadku otworów) spadł o 93% od razu po zainstalowaniu FlexTracka, a w tej chwili wynik ten poprawił się o kolejne 5%. To znaczy, że jeśli w pewnej ilości samolotów źle wykonane było 100 otworów, to dziś w tej samej ilości tych nieprawidłowych dziurek może być już tylko 2.



Oczywistym jest, że jednak nie wszystko da się zrobotyzować w stu procentach, ale jak widać, dzięki robotom wiele rzeczy można zrobić lepiej i szybciej. Ciekawe zdjęcie z oficjalnej strony Boeinga na dowód, że ludzie jednak nadal będą pracować przy budowie samolotów - żaden robot by tam nie wlazł!


A na koniec jeszcze jedno: inżynierów Boeinga do roboprzedszkola przyprowadzili inżynierowie z fabryki BMW w Monachium - to od nich Amerykanie zarazili się robotyzacją. Film pokazujący roboty przy produkcji przykładowej beemki zobaczycie parę chwil po opublikowaniu tej notki na Fanpejdżu TwojegoRobota na FB. Jakby mi go pokazali, to gdybym był szefem Boeinga, nawet kanapki do pracy robiłbym sobie robotem. Wizyta panów Amerykanów w Monachium to z jednej strony ciekawostka, a z drugiej nieśmiałe nawiązanie do mojej kolejnej notki, w której to podkabluję trochę Florence (sasasasa!). Zapraszam!

(*) - żaden lakiernik nie ucierpiał w wyniku robotyzacji procesu malowania skrzydeł. Część osób obsługuje i programuje roboty, a część nadal maluje, ale nieco bardziej finezyjne elementy, jak na przykład fragmenty ogona 777-ki.

1 komentarz:

  1. Jeden z ciekawszych artykułów na jaki trafiłam w ostatnim czasie. Roboty przemysłowe to jednak mają wiele ciekawych zastosowań

    OdpowiedzUsuń